Strony

Translate

środa, 3 czerwca 2015

Kolejne opowiadanie z tomiku "Czas zabijania kwiatów"



Ostatnia walka

Esterę Korn obudził płacz maleńkich dzieci Żydówek z Kowna, których transport przyszedł wczoraj. Kiedy otworzyła oczy, prysł przyjemny sen, ale okropna rzeczywistość jeszcze nie zaznaczyła się w jaźni. Wydawało się jej, że zaspała w ogromnym fotelu stojącym w gabinecie. We śnie nie tylko wyraźnie zobaczyła ojca delikatnie nakrywającego ją kocem, ale poczuła lekkie dotknięcie jego dłoni pachnących jaśminową wodą kolońską. Obraz sprzed trzydziestu lat był tak wyrazisty, że jak najdłużej chciała utrzymać go pod powiekami. Niestety, dotkliwy ból nogi uderzonej wczoraj butem hitlerowca otrząsnął z jej świadomości resztki snu.
Leżała na wilgotnym piasku, z prawej strony chrapała Miriam – młodziutka dziewczyna, którą poznała w transporcie. Przytulała się do niej, drżąc od porannego chłodu ciągnącego znad morza. Kobieta z drugiej strony spała cicho, bez ruchu. Estera podniosła się z trudem, kiedy tylko poczuła obozową woń. Ciało jej zdrewniało od leżenia na mokrej ziemi. Przecierając oczy niewładnymi rękoma rozglądała się wokół.
W pomieszczeniu bez dachu, wprost na gołej ziemi spało kilkadziesiąt kobiet okrytych jedynie strzępami bielizny. Pasiaki, które otrzymały jeszcze w Oświęcimiu, zabrano do sprawdzenia czy nie zaszyły w nich pieniędzy albo złota. Szarzało, gwiazdy widoczne na niebie zaczęły blednąć od wschodu, a ptactwo ukryte w koronach drzew, porannym trelem witało nadchodzący dzień. Gdyby nie ten płacz dzieci szarpiący serce bardziej niż ból unicestwianego na tyle sposobów organizmu, to Estera cieszyłaby się pięknem wstającego lipcowego dnia. „Jakże to może być? – myślała. – Ptaki śpiewają jak przed wojną. Czy one o niczym nie wiedzą? Słońce wstaje jak zwykle, wspaniałe i obojętne. Nic go nie obchodzi, że my giniemy, tysiącami, że naszym dzieciom odbierają życie w komorach gazowych, przedtem poddając je bestialskiej torturze strachu, głodu i zwierzęcego bicia”.
Gdy tylko pomyślała o głodzie, natychmiast ściśnięty i zasuszony żołądek upomniał się o swoje prawa. Piekielnie zachciało się jej ryby. Nie byle jakiej ryby, ale karpia przyrządzonego z czosnkiem, pomidorami i papryką. Uśmiechnęła się do siebie niewesoło, kromki chleba nie widziała od kilku dni, a tu nagle takie fanaberie. Zaczęła marzyć, ażeby nie płakać albo jeszcze gorzej, ażeby nie skowyczeć z powodu dosadnych ostrzeżeń ciała, które nie rozumiało sytuacji, chciało jeść i być leczone, które uporczywie, bez względu na okoliczności urzeczywistniało zasianą w nim egzystencję. Estera nie modliła się do Boga, nie prosiła o nic. Nie dlatego, że przestała wierzyć. Ale od czasu, kiedy widziała maleńkie dzieci pędzone do komory gazowej, nie mogła się modlić, bo przecież oddałaby natychmiast swoje życie każdej z tych maleńkich istot, które jednak bez względu na błagania zostały wytracone. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest w ciąży. Zorientowała się dopiero po kilku tygodniach gehenny w obozie. Ukrywała swój stan jak tylko mogła, gdyż hitlerowcy mordowali kobiety w ciąży poza wszelką kolejnością. Ona musiała żyć dla tego stworzonka, które mieszkało w niej i coraz częstszym słabiutkim kopaniem dawało znać o sobie. Estera zdecydowała się uciec, bez względu na wszystko, gdyż to była jedyna szansa dla tego dzieciątka. Jeszcze dwa, trzy tygodnie i ciąża będzie bardziej widoczna.
W Oświęcimiu nie było żadnej możności ucieczki, ale odkąd przywieziono ich tu, do Stutthofu, nikła nadzieja miała niejakie uzasadnienie. Żeby tylko się dostać do jednego z komand roboczych, które są wysyłane do pracy u bauerów. To jednak nie było proste, gdyż Esterze nie pozostało już nic nadającego się do przekupienia kogokolwiek. Liczyła nieśmiało na to, że może znajdzie się ktoś, kto będzie się chciał odwdzięczyć.
Mąż jej, Szymon Korn to był wielki puryc Puryc - bogacz żydowski. w przedwojennej Łodzi. Miał kilka fabryczek i hurtowni. Dzięki bogactwu i przyzwoitości uratował wielu ludzi, gdy nastało piekło na ziemi. Ich jedynego synka Dawidka wysłał do swojego przyjaciela, który mieszkał w Szwajcarii. Kosztowało to wielkie pieniądze, ale dzięki temu chłopczyk żyje. Niestety nie posłuchał żony i nie pojechał razem z dzieckiem, gdyż, jak mówił, był potrzebny tutaj, kierował pracą wielu ludzi, a przecież dla nich ta praca była jedyną gwarancjążycia. Estera nie chciała uciekać bez męża, który wierzył, że naziści oszczędzą getto ze względu na wszechstronne zaopatrzenie, jakie niewolniczo produkowało ono dla potrzeb Wehrmachtu. Nie zdążył się przekonać o swoim błędzie, gdyż zginął zastrzelony jako jeden z pierwszych podczas likwidacji łódzkiego getta.

Dwie godziny później obóz koncentracyjny Stutthof tętnił pełnią życia, jeżeli to krzątanie się tysięcy zniewolonych tu ludzi można nazwać tym słowem. Wszystkie żydowskie więźniarki wypędzono z jeszcze nieukończonych baraków na poranny apel.

- Ustawiać się do selekcji! – zakomenderował jeden z blokowych.
W reakcji na jego rozkaz, coś na kształt impulsu elektrycznego przeleciało wzdłuż sznura ustawionych kobiet. Zgarbione plecy wyprostowały się, sine i opuchłe nogi stanęły pewnie nie zważając na jęk bólu wydobywający się ze ściśniętych warg. Prezentowały siebie jak najlepiej, wszystkie chciały żyć. Długo czekały, aż w końcu przyszedł naczelny lekarz obozu, sierżant sztabowy Heidel i starszy sierżant Heindrich. Zachowywali się jak bogowie, wypucowani, dobrze odżywieni i uśmiechnięci patrzyli na drżące kobiety jak na karaluchy i zdecydowanymi ruchami swoich dłoni uzbrojonych w szpicruty skłaniali więźniarki do pokazywania tego, co one najbardziej chciały ukryć. Kobiety w ciąży, chore na nogi i bardzo wycieńczone kwalifikowali do jednej grupy, a te w trochę lepszym stanie do drugiej. 
Niewolnice z pierwszej grupy miały umrzeć w komorze gazowej, wiedzieli o tym wszyscy. Zwłaszcza po wczorajszym oporze wyselekcjonowanych biedaczek. Nie chciały się nawet zbliżyć do budynku z czerwonej cegły, który nie miał okien, tylko solidne drzwi obite blachą. Formalnie była to łaźnia, ale więźniowie obsługi, którzy wynosili stamtąd zwłoki zagazowanych i palili je w piecach krematoryjnych lub na stosie całopalnym dali znać rodaczkom. Nie pomogło obiecywanie bochenków chleba dla odważnych, ani katowanie czy szczucie rozwścieczonymi psami. Pomimo straceńczego protestu, Żydówki te w ciągu nocy zniknęły. Mówiono, że część z nich zastrzelił esesman Foth, a resztę zabił zastrzykiem z fenolu starszy sierżant Knott. Takie wiadomości piorunem rozchodziły się po obozie i odbierały więźniarkom resztki nadziei. Gdy na niewielkiej przestrzeni spędzi się tysiące ludzi, wówczas w każdym miejscu znajdą się jakieś oczy, które widzą i uszy, które słyszą.
Estera wyprężyła się jak struna, kiedy nadczłowiek brutalnie dotykał jej swoją szpicrutą. W jego oczach czaił się wstręt i bezgraniczna pogarda, jakby nie była człowiekiem, lecz jakim koszmarnym stworem. Tym razem jeszcze nie kazał jej wystąpić, ale zrozumiała niezbicie, że wyrok na nią zapadnie na jutrzejszym apelu. Dlatego zgłosiła się na ochotnika, gdy oberkapo Breit w czasie apelu wyszukiwał kobiety, które umieją robić na drutach i cerować pończochy. Praca ta miała odbywać się gdzieś poza obozem.

Ochotniczki siedząc na ziemi niedaleko od willi komendanta obozu czekały teraz na pociąg z Nowego Dworu, którym miały udać się na miejsce pracy. Wyfasowały pasiaki, a także nici, igły i druty. Zaraz po apelu więźniowie z personelu rewiru przynieśli im kawę – niewielką miskę na pięć osób i po kromce czarnego chleba. Po tym śniadaniu, konwojenci uzbrojeni w pistolety maszynowe, trzymając na długich smyczach psy wytresowane do błyskawicznego rozrywania gardeł uciekinierom, przygonili je tutaj, na przystanek kolejki wąskotorowej.

Pociąg długo nie przyjeżdżał, jednak więźniarki były zadowolone, mimo że siedziały w pyle pod żarem przedpołudniowego słońca i niesamowicie chciało im się pić, nie mówiąc już o jedzeniu. One potrafiły czekać, umiejętność czekania była ich jedyną bronią.
Kiedy transport nadszedł, spokojny urok tego miejsca, gdzie prawie nie docierał gwar obozowy, a nawet słodkawa woń spalanych w krematorium ludzkich zwłok była ledwie wyczuwalna, prysł jak bańka mydlana. Z bydlęcych wagonów zaczęły wysypywać się nowe więźniarki. Krzykami i uderzeniami kolb karabinów esesmani formowali z nich duże grupy i pędzili w kierunku obozu żydowskiego.
Zmaltretowane kobiety wyglądały przerażająco: półżywe, brudne, z włosami niemytymi od czasu schwytania, ubrane w resztki poszarpanych sukienek, które prawie nie okrywały ich ciał sinych od kurzu i bicia. Szły niczym koszmarne widziadła chrzęszcząc niewiarygodnie wychudzonymi kończynami; ich ogromne, udręczone oczy emanowały bezgranicznym smutkiem.
Zaraz po odejściu nowych hitlerowcy zapędzili komando cerowaczek pończoch do ostatniego wagonu. Ledwie się w nim mieściły, stojąc jedna przy drugiej. Był to dziwny wagon, miał podwójne drzwi i tylko jeden otwór wentylacyjny w dachu. Więźniarki nie zwracały uwagi na takie szczegóły, uradowane, że oddalają się od przeklętego miejsca śmierci. Niestety pociąg zatrzymał się niedaleko po przekroczeniu bram obozu. Stłoczone kobiety z niepokojem słuchały jak ktoś wspina się na dach ich wagonu po przystawionej drabinie.
Wielki szloch wstrząsnął wagonem, gdy przerażającą twarz w masce ukazała się na tle słonecznego nieba. Serce Estery zamarło i już nie uderzyło wiele razy. Esesman szybko wrzucił do wnętrza jakąś puszkę, po czym energicznie zatrzasnął klapę.
Estera Korn złapała głęboki haust powietrza, zanim ta puszka wleciała do wagonu. Teraz klęcząc, popychana falami konwulsji umierających kobiet, ze wszystkich sił powstrzymywała oddech ratując sekundy życia dzieciątka w jej łonie, które się obudziło i zaniepokojone dawało znać o sobie gwałtownymi ruchami. Napięta do ostatnich granic, tak trwała, aż dwie gryzące łzy stoczyły się po jej wyniszczonych, zastygłych policzkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz