Strony

Translate

sobota, 23 sierpnia 2014

Mechanizm przystosowywania i doboru

Dawno temu napisałem opowiadanie "Sen", w którym zamierzałem pokazać w sposób symboliczny jak w społeczeństwie ludzkim odbywa się proces przystosowywania i doboru niemal genetycznego.
Czytając to opowiadanie dzisiaj ubawiłem się nieco. Cóż, może nie wszystko mi się udało, ale coś jednak w tym jest!


SEN

Już po wschodzie słońca Wędrowiec stanął na granicy Krainy Psów. W żaden sposób nie mógł jej ominąć, bo przez nią wiodła jego droga.
Zatrzymał się jakby niezdecydowany, ale zaraz ścisnął dłoń na podróżnym kosturze i przekroczył granicę, ową smugę światła i cienia przenikających się na niezliczonych drobinach porannej mgły otulającej Krainę.
Pierwsze kilkadziesiąt kroków przeszedł mechanicznie, jak człowiek, który i idzie z daleka i nie bardzo zwraca uwagę na widoki, jakie roztaczają się przed nim. Ale nagle przetarł oczy i zamrugał ze zdziwienia. Jak to? Słońce nie ma tutaj złocistego koloru, ale jest jaskrawobiałe niczym kula płonącego fosforu! Dlaczego? Spostrzeżenie to uaktywniło drzemiący obszar jego świadomości odpowiedzialny za zdziwienia.
Rzeczywiście, Kraina Psów była niezwyczajna. Znikło gdzieś amarantowe niebo jaśniejące od wschodu, znikła zieleń, śpiew ptaków i ludzkie chałupy widoczne na horyzoncie. Zamiast tego: błyszcząca mgła, czerń i biel, albo ich mieszanina - wszechobecna szarość różnej gradacji. Wędrowiec ze zdumieniem przyglądał się drzewom, których pnie były czarne jak smoła, a liście stalowoszare, niby narysowane ołówkiem. Trawa, krzewy, ścieżka - wszystko, nawet wiewiórka kryjąca się wśród gałęzi, wszystko miało szary kolor.
Wyczuł go, a raczej wywąchał, zanim jeszcze go zobaczył. Równocześnie z tym zapachem uderzyło Wędrowca odkrycie: otóż każda rzecz tutaj miała swoją woń. Pachniały drzewa, kamienie na ścieżce, szare kwiatki, ryby w potoku, najintensywniej jednak emanował zapach czegoś ukrytego za kępą tarniny.
To był wielki Owczarek. Warknął krótko podchodząc do Wędrowca, gdy ten mijał jego kryjówkę. Wilczur miał czarną sierść, a na piersi białą plamkę świadczącą o arystokratycznym pochodzeniu. Spokojnie przyglądał się człowiekowi dzierżącemu kostur, jakby oceniał jego zniszczony płaszcz i podróżną torbę przypominającą wojskowy pokrowiec, albo futerał maszyny do pisania starego typu. Po czym majestatycznie uniósł prawą nogę i najniespodziewaniej bryznął w Wędrowca strumieniem cuchnącego moczu. Zaświstał kostur, uderzył jednak w ziemię, bo pies zdążył odskoczyć, a teraz stał w odległości kilku metrów niczym celnik, który dopiero co wbił swoją pieczęć do paszportu turysty.
Człowiek ruszył dalej zdenerwowany. Szedł prędko, nie zwracając już uwagi na krajobraz. Mocz Owczarka miał wstrętny zapach, a co gorsza - działał przyciągająco na inne psy. Już po kilku minutach nagle zjawił się Jamnik - nieowłosiony, rurowaty, biegnąc prawie ciągnął brzuch po ziemi. Następnie dołączyły się dwa Houndy, potem Terier i kilka nierasowych kundli.
Coraz częściej mijał Wędrowiec psie budy, ich mieszkańcy wyskakiwali przyłączając się do sporej gromady ciągnącej za nim. Psy biegły milcząc w niewielkiej odległości. Człowiek raz po raz rozglądał się zaniepokojony, nie rozumiejąc o co im chodzi. W końcu otworzył torbę i zaczął wyrzucać niedojedzone kawałki kiełbasy, suchego chleba, a nawet jakieś papiery. Nie zatrzymało to jednak psiej gromady, która powiększała się z każdą milą przebytej drogi.
Domki, które teraz mijali były piętrowe. "Psie miasto" - pomyślał Wędrowiec obserwując długą kolejkę przed sklepem z kośćmi. Pięćdziesiąt metrów dalej natknęli się na zebranie. Olbrzymi Brytan stał na podwyższeniu i szczekał do zebranych. Ruchy jego wyrażały siłę, zdecydowanie i szlachetność. Psy słuchały z uwagą, niekiedy przerywając mu huraganowym klaskaniem w łapy. Co ciekawe; niektórzy słuchacze trzymali w łapach po dwa płaskie kamienie i nimi bili brawo dla spotęgowania efektu. Kiedy Brytan wyczuł człowieka, natychmiast pięknym skokiem rzucił się w jego kierunku, a za nim całe audytorium, które w mgnieniu oka zmieszało się z idącymi w ślad za człowiekiem.
Powstał straszliwy zamęt, psy zaczęły szczekać, wyć, piszczeć, warczeć, brzechać; a wszystko to w szaleńczym tańcu wokół Wędrowca, który śmiertelnie przerażony ciężko pracował kosturem. Po każdym machnięciu rozlegał się pełen bólu skowyt i jakiś nieszczęśnik uciekał z przetrąconą łapą albo złamanym żebrem. Pozostałe na ten widok wzniecały głośniejszy wrzask. Brytan natarł pierwszy, ale zaraz wycofał się przezornie z dwoma wybitymi kłami. Trzymając się z tyłu zagrzewał do walki pomniejszych współbraci basowym haukaniem. Nie przemogły jednak, dębowy kostur w mocnej dłoni zrobił swoje.
Psy zaległy kołem wokół człowieka, który zmęczony zatrzymał się i przecierał oczy w bezgranicznym zdumieniu. Oto setki czworonogów siedzi na tylnych łapach głęboko oddychając, a co najdziwniejsze, w oczach ich nie widać chęci mordu, tylko jakiś wyrzut, jakby miały o coś żal.
Brytan wstał pierwszy i podbiegł do Buldoga, który nie brał udziału w poprzednim ataku, lecz przyglądał się z oddali spokojnie ogryzając kość. Chwilę poszczekiwali, w końcu podali sobie łapy. Brytan skinął głową, na ten znak dziesięć psów ruszyło w stronę domów. Wróciły niebawem każdy dźwigając w pysku sporą kość, złożyły je przed Buldogiem. Ten oblizał pierwszą z brzegu, jakby sprawdzając jakość, i usatysfakcjonowany ruszył w kierunku człowieka. Było to szerokie, kwadratowe bydlę. Jego cofnięty nos oznaczał siłę i agresywność.
Wędrowiec czekał strasząc kosturem psa, który zbliżał się niepewnie.
Trach! Kostur z ogromną siłą uderzył w ziemię wzbijając tuman kurzu, bo psisko zdążyło uskoczyć. Świst! Bęc! - sytuacja powtarzała się kilkakrotnie. Tańczyli wokół siebie jak szermierze. Buldog skradał się na ugiętych nogach i odskakiwał natychmiast przy najmniejszym ruchu kostura, który już dwa razy niczym rozpalony bat sięgnął jego grzbietu. Ale i człowiek się zmęczył, uderzenia stawały się słabsze i bardziej sygnalizowane. Na to właśnie czekał Buldog. Przyjął jedno z takich uderzeń, i mimo że kostur niemal złamał mu kręgosłup, to jednak zdążył wgryźć się z całej siły w młodego dębczaka. Już nie puścił. Człowiek próbował wyrwać swoją broń, niestety, mocne kły trzymały jak imadło.
Na ten widok wszystkie ogary, foksteriery, dogi, pinczery, owczarki, boksery, wyżły i nierasowe burki rzuciły się na człowieka. Powstało niesamowite kłębowisko wygiętych jak łuki grzbietów, łap, wyszczerzonych i warczących łbów. "Dlaczego ja jeszcze żyję" - zdziwił się Wędrowiec i gorzko zapłakał. Wiedział już bowiem, że nie ukończy swojej drogi. Kilkanaście psich gardeł zawtórowało mu wyciem tak czarnym, że aż brały ciarki.
Psy jednak nie robiły człowiekowi krzywdy, uczepione rękawów jego płaszcza, całym swoim ciężarem przyciągały go do ziemi. Czyżby nie podobał im się fakt, że w ich państwie, gdzie wszyscy chodzą na czterech łapach, ktoś mógł stać lub biegać na dwóch?
Nadzieja na powrót zaświtała w sercu Wędrowca. Może uda mu się opuścić Krainę Psów idąc na czworaka? Zrzucił więc płaszcz, który natychmiast rozdarty został na strzępy, a sam pochylając się zaczął odbijać ślady swoich rąk na piasku. Psy widząc, że człowiek usiłuje naśladować je w chodzie, przestały go szarpać ale towarzyszyły mu uważnie się przyglądając.
Szedł, a raczej pełzał ciężko dysząc. Och, jak bolał krzyż i mięśnie przedramion. Krew napływała falami do nisko opuszczonej głowy. Jednak w miarę przebywanej drogi ból napiętych mięśni i poprzecinanej na kamieniach skóry dłoni wyraźnie się zmniejszał. Ale tak nienaturalnego zjawiska nie zarejestrowała już świadomość Wędrowca.
Otóż, od czasu, kiedy zaczął iść na czworaka, zaczął porastać białą sierścią. W miarę upływu czasu sierść gęstniała, wyrastając tak szybko i bujnie, że poszarpane psimi zębiskami ubranie rozpadło się niczym skorupka jaja, a przed czworonożną gawiedzią stanął wspaniały Komondor o powabnej sylwetce i śnieżnobiałej sierści.
Widząc to zgromadzone psy wrzasnęły w nieopisanej radości. Szczekały, piszczały, wyły, klaskały w łapy, a Komondor biegał lekkim, umiarkowanym, swobodnym krokiem wzbudzając ogólny podziw i respekt dlatego, że nie był już człowiekiem. Należał do grupy, był jednym z nich.

niedziela, 17 sierpnia 2014

W niedostatku nie ma nic dobrego!



Jezus powiedział: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego”. (Łk 18:25 BT). W swej łaskawości nie dodał, że jednakowo trudno jest wejść Tam również i ubogiemu.
W dzisiejszym świecie można zaobserwować, że ubodzy wcale nie są lepsi od bogatych. Oni tylko nie potrafią zostać bogatymi, chociaż tego pragną. Cóż może być dobrego w lenistwie ubogich, w ich zazdrości i wykręcaniu się od obowiązku czynienia dobra?
Wprawdzie ubodzy znacznie częściej potrafią wspomóc innego ubogiego, lecz najczęściej czynią to z cierpiętniczą miną, niemal z wyrzutem – oto ja, taki biedny, wspomagam potrzebującego.I poprzez to tracą swoją zasługę.
Pochwalanie ubóstwa, braku aktywności i niechęci do myślenia nie przynosi niczego dobrego. Wprost przeciwnie – jest bardzo szkodliwe. Czyż na naszych oczach nie upadł socjalizm, który promował miernotę i biedotę. Lecz miernota i biedota  nie pragnęła i nie pragnie sprawiedliwości, ona pragnęła i pragnie lepszego losu wyłącznie dla siebie.
Zdarza się, że ktoś nietrafnie zrozumie mądrości ewangeliczne. I przez długie lata ze względu na te złe zrozumienie, nie zabiega o dobra materialne, które są jednak niezbędne do życia we współczesnym świecie. Człowiek ubogi z wyboru powinien żyć samotnie. A jeśli posiada rodzinę, to staje się dla niej ciężarem.
A poza tym gdyby o dobra materialne (oczywiści nie tylko o nie) zabiegali wszyscy, a w każdym razie zdecydowana większość, to prawdopodobnie częściej trafiałyby one w ręce ludzi o mniej kamiennych sercach. I wtedy świat miałby szansę wyglądać inaczej.

sobota, 16 sierpnia 2014

Czy istnieje zło?



Zastanawiałem się dzisiaj nad tym, czy istnieje zło jako oddzielny byt. Różne są bowiem na ten  temat poglądy. Jedni twierdzą, że zło jest to po prostu brak dobra; natomiast drudzy są zdania, że zło jest rzeczywiście istniejącym bytem duchowym.
Mnie się wydaje, że jednak rację mają ci drudzy, i że zło jest bytem realnym, a my – ludzie – mamy władzę, aby je trzymać z dala od swojego serca, albo przeciwnie – zaprosić je tam i korzystać z pozornych wartości, jakie ze sobą przynosi.
Swój punkt widzenia mógłbym wyjaśnić za pomocą prostej analogii matematycznej.  Otóż dobro mogą symbolizować liczby dodatnie, a zło – liczby ujemne. W takim przypadku brak wartości dodatniej bynajmniej nie oznacza, że mamy do czynienia z liczbą ujemną – mamy po prostu zero, które nie jest ani dodatnie, ani ujemne. Brak gotówki wcale nie oznacza tego, że automatycznie mamy długi.
Tadeusz Borowski kiedyś napisał bardzo szlagierowe zdanie: „Kiedy Bóg śpi, dymią krematoria”. Ale czyż Bóg może kiedykolwiek spać? A może to raczej my, korzystając z przyznanej nam wolnej woli, wyprosiliśmy Boga z naszych serc, a zaprosiliśmy tam zło ukryte za jak najbardziej dostojnymi parawanami?
Oto kilkanaście aforyzmów na temat zła:

·         Poszukuj zła w sercach innych, wyrywając je najpierw z własnego. (Ali Ibn Abi Talib)
·         Strzeż się początków zła. Głos wewnętrzny je wskaże: poczujesz wstyd i niepewność. (Lew Tołstoj)
·         Zło, które czynimy, nie ściąga na nas tylu prześladowań i nienawiści, co nasze przymioty. (Froncois de la Rochefoucauld)
·         Kto źle czyni nienawidzi światłości. (Nowy Testament)
·         Pragnę na sto różnych sposobów powtórzyć, że nigdy nie przysłuży się Bogu ten, kto wyrządza zło ludziom. (Wolter)
·         Zło to jest właśnie to, co popełniają inni. (Sidonie Colette)
·         Zło najstraszliwsze, śmierć, nie dotyka nas wcale, bo póki my jesteśmy, nie ma śmierci, a kiedy jest śmierć, nie ma nas. (Epikur)
·         Niewiele byłoby zła na świecie, gdyby nie można go było popełniać w imię dobra. (Marie von Ebner-Eschenbach)
·         Człowiek wytwarza zło, jak pszczoła miód. (William Golding)
·         Bezczynność jest matką wszelkiego zła. (Solon)
·         Mówi się, że miłość do pieniędzy jest źródłem wszelkiego zła. Podobnie brak pieniędzy. (Samuel Butler II)
·         Nie rób niczego złego, a ból nie wejdzie w twe serce. (przysłowie babilońskie)
·         Należy spodziewać się tego, co najlepsze: zło przyjdzie samo. (przysłowie austriackie)