Drugi
dzień prawdziwej wiosny. Termometr wskazuje dwadzieścia stopni. Ptaki oszalałe
i zmęczone od nieustannego wydzierania się. Ja również jestem zmęczony,
wiosennie… Nie będąc w stanie nic konkretnego robić, napisałem wiersz:
* * *
Staruszki
przemiłe i dostojni dziadkowie
A w
kieszeniach rewolwery i karty z milionami
Zdobytymi
nie bez podszeptów Azazela
Zgrzytają
sztucznymi szczękami nad niesprawiedliwością
Gdyż
brak im stu otworów gębowych, stu penisów i wagin
Poprzez
to ich bogactwa mogą przepaść niestrawione
Nie
oni pierwsi tak skrzywdzeni; ich prawujek Kohelet
Biadał
pomiędzy kolejnymi rzyganiami z przejedzenia
Marność
nad marnościami, i wszystko to marność
Może
i nie przekraczali błahych przykazań
Lecz
właśnie dzięki ich prawu przyciągania
Miliony
rąk sięgających po chleb, trafia w próżnię
Boga
nie ma, to pewne! – przekonują twarzami
Odprasowanymi
przez chirurgów plastycznych
Ktoś
jednak wytrwale pogłębia ich zmarszczki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz