Tak się szczęśliwie w moim życiu złożyło, że miałem tylko
dobrych nauczycieli. Nie oznacza to bynajmniej, że byli oni ludźmi idealnymi.
Posiadali jednak wrodzoną dobroć serca – tą niezwykłą cechę, która każe
pochylić się bezinteresownie nad wstępującym w życie człowiekiem, i kierować
jego los na właściwe tory.
Chciałbym dzisiaj wspomnieć moją wychowawczynię, która,
niestety, już nie żyje. Pani profesor Stanisława Jędruch, którą wszyscy, nie
pamiętam dlaczego, nazywaliśmy „Siachą”, była wychowawczynią mojej klasy przez
pięć lat nauki w Technikum Radiowo-Telewizyjnym w Przemyślu.
Jakby to było wczoraj, staje przed oczyma wyobraźni,
jedna z pierwszych lekcji wychowawczych, którą przeprowadziła z nami pani
Profesor. Temat lekcji brzmiał: „Kto jest dla mnie życiowym autorytetem?” Kilku
z nas odważyło się stwierdzić, że właściwie teraz idą nowe czasy, czasy rozwoju
i nowych perspektyw; dlatego też my nie mamy aż takich autorytetów z
przeszłości, a co będzie z nowymi, to dopiero zobaczymy. Jak kubek
otrzeźwiającej wody na głowę podziałały na nas wtedy słowa pani wychowawczyni,
która powiedziała, że powinniśmy się wstydzić takiej postawy. Bo właściwie to
my niczego jeszcze nie osiągnęliśmy, a już ośmielamy się krytykować. I czy tak naprawdę
nie dostrzegamy świetnych polskich naukowców, artystów czy sportowców. A jeśli
naprawdę nie widzimy takich ludzi, to naszymi autorytetami powinni być
chociażby nasi rodzice, którzy ciężko pracują, aby zapewnić nam możliwość
bezproblemowej nauki.
Przez cały okres pobytu w tej szkole pani profesor
Stanisława Jędruch opiekowała się nami jak druga matka, doradzała nam jak
starsza siostra, w razie kłopotów stałą przy nas jak najlepszy przyjaciel.
Jakaż to szkoda, że nie można już usiąść obok niej, i
porozmawiać sobie „od serca”, bez najmniejszych obaw; będąc pewnym, że
wysłucha, a jeśli już coś poradzi, to będzie to rada życzliwa i głęboko
przemyślana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz