Jak polskie lasy długie i szerokie, tak zdaje się, że niemal na każdym kilometrze kwadratowym cierpią w nich zwierzęta. Wcale nie zamierzam tu dokopać myśliwym, jak to się teraz często obserwuje. Wprost przeciwnie - chcę ukazać ich pozytywną rolę, udowodnioną przez dziesiątki (a nawet setki) lat istnienia zorganizowanego myślistwa.
Gdybym był jeleniem, dzikiem, czy zającem - z pewnością wolałbym zginąć od kuli ze sztucera, niż od stalowej linki i siekiery kłusownika. Kłusownicy są teraz coraz bezczelniejsi; nic ich nie obchodzą cierpienia zwierząt, bo przecież oni nie opiekują się nimi w zimie, nie dowożą paszy, nie przestrzegają żadnych okresów karencji... oni po prostu zabijają je wyłącznie dla mięsa.
Zaobserwowałem też incydenty naprawdę trudne do uwierzenia: otóż zwierzęta cierpią również przez to, że zdarzają się ludzie gotowi rzucać oszczerstwa nie tylko na przedstawicieli własnego gatunku; oni opowiadają nieprawdę o wilkach i niedźwiedziach, podle przypisując im własne czyny.
Powyższe zagadnienia stanowią tło powieści kryminalnej "Polowanie na myśliwego" obecnie wydanej przez Wydawnictwo Bellona.
Problematyka tej powieści zbieżna jest z treścią mojego reportażu literackiego "Eldorado", który zamieszczam poniżej:
Gdybym był jeleniem, dzikiem, czy zającem - z pewnością wolałbym zginąć od kuli ze sztucera, niż od stalowej linki i siekiery kłusownika. Kłusownicy są teraz coraz bezczelniejsi; nic ich nie obchodzą cierpienia zwierząt, bo przecież oni nie opiekują się nimi w zimie, nie dowożą paszy, nie przestrzegają żadnych okresów karencji... oni po prostu zabijają je wyłącznie dla mięsa.
Zaobserwowałem też incydenty naprawdę trudne do uwierzenia: otóż zwierzęta cierpią również przez to, że zdarzają się ludzie gotowi rzucać oszczerstwa nie tylko na przedstawicieli własnego gatunku; oni opowiadają nieprawdę o wilkach i niedźwiedziach, podle przypisując im własne czyny.
Powyższe zagadnienia stanowią tło powieści kryminalnej "Polowanie na myśliwego" obecnie wydanej przez Wydawnictwo Bellona.
Problematyka tej powieści zbieżna jest z treścią mojego reportażu literackiego "Eldorado", który zamieszczam poniżej:
ELDORADO
Ryszard Hop
O panu Wiesławie Bartolskim usłyszałam po raz pierwszy stojąc w kolejce
do kasy w jednym z hipermarketów. Podekscytowany spiker regionalnego radia
mówił, jakby sam nie bardzo wierząc we własne słowa: „Dzisiejszego ranka w
podmiejskim leśnictwie Keliniec emerytowany leśniczy Wiesław Bartolski nie
dopuścił do popełnienia przestępstwa przez grupę trzech uzbrojonych
kłusowników. Dzięki jego brawurowej akcji sarna złapana we wnyki uniknęła
śmierci. Kłusownicy zbiegli, ale ich ujęcie jest tylko kwestią czasu. Jednak
najbardziej zadziwiający w tej sprawie jest fakt, że leśniczy Bartolski
ukończył już dziewięćdziesiąt lat życia.”
Kiedy tylko to usłyszałam, od razu wiedziałam, że
chcę, aby moim bohaterem był właśnie pan Wiesław Bartolski. Szybko odwiozłam
zakupy do domu, zadzwoniłam do znajomej, która pracuje w szkole w Kelińcu i
upewniłam się, że taki człowiek, rzeczywiście tam mieszka.
Dojazd do Kelińca nie zajął mi więcej niż pół
godziny.
Trochę zdenerwowana zatrzymałam się przed bramą
parterowego, ceglanego domu o wysokim, krytym blachą dachu. Dom był ogrodzony
pomalowaną na zielono siatką. Ledwie co nacisnęłam przycisk dzwonka umieszczony
na furtce, a już z domu wyszedł starszy mężczyzna. Przyglądałam mu się, gdy
zbliżał się do furtki.
Rzeczywiście był już stary, ale chyba nie mógł mieć dziewięćdziesięciu lat. Ubrany był w
zielony, leśny mundur i gumowe buty z cholewami. Gdy się zatrzymał po drugiej
stronie bramki, zauważyłam, że ma całkiem siwe włosy i niebieskie, trochę jakby
wyblakłe oczy, którymi bystro wpatrywał się we mnie.
- Czy pan Wiesław Bartolski? - zapytałam.
- Tak, to jeszcze ja.
- Słyszałam jak o pańskim wyczynie mówiono w
programie radiowym. Chciałabym... napisać o panu reportaż.
- Reportaż o mnie? Cóż ja takiego zrobiłem?
- Uratował pan sarnę.
- Ach, więc o to chodzi? Ale to przecież normalna
rzecz. I niech się pani nie gniewa, ale ja za bardzo... no... nie lubię
dziennikarzy.
- Ja nie jestem... na razie. Dopiero studiuję...
- Rozumiem. Chce pani coś napisać. Skoro tak to
zapraszam do domu. Powiem pani, jeśli będę coś wiedział.
Przeszliśmy przez niewielkie podwórze. Po drugiej
stronie, niewidocznej od drogi, stała drewutnia, a obok niej spory stosik
narąbanego drewna. Na wysokim metrowym klocku, stał mniejszy klocek, w który
była wbita siekiera.
- To pan pracuje? - zapytałam.
- Tak, kłuję drewno i układam w drewutni.
- Kłuje pan?!
- Cha... cha... bo u nas, proszę pani się nie rębie
drewna, u nas drewno się kłuje.
Gospodarz zaprowadził mnie do małego gabineciku, w
którym znajdowało się tylko biurko i dwa fotele. Na biurku mrugał wygaszaczem
ekranu włączony komputer.
- Proszę sobie siadać. To jest właśnie moja norka, w
której zaglądam do Internetu.
- Przyjemny gabinet - powiedziałam patrząc na ściany,
na których porozwieszano kilka trofeów myśliwskich i dwie skrzyżowane strzelby
- Jest pan myśliwym?
- Byłem, przez prawie pół wieku.
W tym momencie do pokoju weszła kobieta wyglądająca
na jakieś sześćdziesiąt pięć lat. Twarz miała jeszcze całkiem gładką, ale
kruczoczarne włosy były malowane.
- Pozwól Julciu, to jest pani... studentka. Zamierza
napisać o nas reportaż.
- Reportaż o nas? Cóż ciekawego można napisać o
dwojgu starych szpakach przed odlotem? Ale jak pani już przyjechała... Co
zrobić pani do picia?
- Dziękuję, nie trzeba.
- Jak to nie trzeba? Co też pani mówi? Jeszcze my
takiego gościa nie mieli, żeby go czymś nie poczęstować. My z Wiesiem to
herbatkę, a pani?
- To również poproszę; jeśli pani taka miła.
Pani Julia wyszła, a ja dostałam jakiegoś chwilowego
zaćmienia umysłu; bo patrzyłam na gospodarza uśmiechającego się do mnie
zachęcająco i nie wiedziałam o co mam pytać. W końcu wypaliłam:
- Dlaczego nie lubi pan dziennikarzy?
- Powiedziałem to tak ogólnie; nie powiem, żebym nie
lubił wszystkich. Ale, wie pani, dziennikarze generalnie szukają sensacji.
Szukają tego newsa, aby nim strzelić, jak korkiem od szampana. A rzeczy, które
są wartościowe, ale nie robią dużo hałasu, są dla nich mniej ważne.
- Taki jest świat - powiedziałam sentencjonalnie i
bez namysłu, ale zaraz się obcięłam i zapytałam:
- Myśli pan, że to źle?
- Tak mi się wydaje. Dam pani taki przykład z naszego podwórka. Otóż w ubiegłym tygodniu
zmarł mój dobry przyjaciel, nauczyciel historii w liceum. I pies z kulawą nogą
się tym nie zainteresował, chociaż profesor czterdzieści roczników uczniów
wypuścił w świat, chociaż doktorat obronił, chociaż pomagał każdemu, kto tylko
się do niego zwrócił. A taki Bronek Lukiera, pijak i obibok, znany jest z tego,
że pędzi bimber i bije żonę. I niech pani sobie wyobrazi; wystarczyło, że ten
nierób spreparował ślady niedźwiedzia, a już dziennikarze ze wszystkich okolicznych
gazet o tym się rozpisywali.
- Spreparował ślady niedźwiedzia? Co to znaczy?
- Bo widzi pani, ten Lukiera odziedziczył po ojcu
dużą pasiekę z pszczołami. Pracować mu się przy tym nie chciało, to pszczoły
padały. I on wymyślił taką hecę: z gipsu wykonał odlewy niedźwiedzich łap i
każdej wiosny rozbijał ule, w których pszczoły nie przetrzymały zimy. Robił
trochę niedźwiedzich śladów i z wielkim krzykiem pędził do nadleśnictwa po
odszkodowanie, bo mu niedźwiedzie szkody narobiły. Kilka razy to odszkodowanie,
dosyć wysokie, otrzymywał. Ale w tym roku mu się nie udało, bo po pijanemu
pochwalił się kolegom, jaki to on jest chytry.
Nie wiedziałam, co na to powiedzieć, ale na szczęście
weszła pani Julia z tacą, na której znajdowały się dwie parujące herbaty i
czekoladowe pierniczki.
- Proszę bardzo - powiedziała - pijcie sobie, jedzcie
pierniczki i rozmawiajcie. A ja mam zajęcie w ogrodzie.
- Przepraszam, ale z panią również chciałabym...
- Nic się nie martw, dziecinko - przerwała mi pani
Julia uśmiechając się i przymrużając oko - Wiesio powie pani nawet więcej niż
trzeba. A gdyby co, to przecież jestem na miejscu.
Gdy żona wyszła, pan Wiesław Bartolski szerokim
gestem zaprosił mnie do konsumpcji. Spróbowałam pierniczka; był naprawdę
wyśmienity. Miał korzenno migdałowy smak i pachniał prawdziwym miodem.
- Pycha! - powiedziałam - Panie leśniczy, proszę
opowiedzieć mi o tym, w jaki sposób uratował pan sarnę.
- Ja mam taki nawyk, jeszcze z czasów, kiedy
pracowałem na etacie, że muszę prawie codziennie pochodzić sobie po leśnych
ścieżkach, którymi kiedyś chodziłem. Gdy tego nie zrobię, to po prostu źle się
czuję. W czasie tych spacerów po lesie niemal za każdym razem zdejmuję stalowe
linki przywiązane do drzew na ścieżkach, którymi zwierzęta chodzą do wodopoju,
albo do karmowiska. Wnyki zdejmują też inni myśliwi, ale kłusownicy zastawiają
wciąż nowe.
Dzisiejszego ranka też tak sobie szedłem i nagle
usłyszałem żałosne beczenie sarny. Było to bardzo młoda sarna, bo głos miała
podobny do dziecięcego płaczu. Przyśpieszyłem kroku i na polance zauważyłem
sarnę złapaną w stalowe sidło, do której zbliżali się trzej kłusownicy. Jeden z
nich ściskał w prawej ręce siekierę, którą zamierzał ją zabić, a pozostali dwaj
mieli noże i wielkie torby na mięso.
Nie wiedziałem co zrobić; niewiele myśląc zacząłem
niby to wołać psa. Kłusownicy odskoczyli i ukryli się w pobliskim gąszczu, skąd
obserwowali co się dzieje.
Ja nie mogłem się już cofnąć, teraz nie chodziło już
tylko o życie sarny, ale również o moje. Dlatego raźno podszedłem do złapanego
zwierzęcia, które przestraszone tak się szarpało, że mogło wyrwać sobie nogę.
Odszedłem na bok i wyjąłem telefon komórkowy. Wybrałem numer i głośno zacząłem
rozmawiać z komendantem komisariatu policji. Powiedziałem, że znalazłem ranne
zwierzę, opisałem położenie miejsca i poprosiłem o szybką pomoc. W zaroślach, w
których ukryli się kłusownicy, usłyszałem trzask łamanych gałęzi. Uciekali.
Poczułem wielką radość, uratowałem sarnę i siebie. A potem chciało mi się
śmiać, nie wytrzymałem i ryknąłem śmiechem, jak na jakimś kabarecie.
Wyobraziłem sobie miny, jakie mogliby mieć kłusownicy, gdyby się dowiedzieli,
że tam wcale nie było zasięgu sieci komórkowej.
- Brawo! – roześmiałam się – Załatwił ich pan, jak
się patrzy.
- Czasami i tak trzeba. A zasięg złapałem jakieś dwa
kilometry dalej. Stamtąd wezwałem policję i straż leśną.
- Z tego, co pan mówi, wynika, że kłusownictwo w tym
rejonie to poważny problem?
- Tak właśnie jest. Kłusownicy to ludzie okrutni.
Mają to w nosie, że zwierzęta cierpią męczarnie. Te, które uda im się złapać,
zabijają w bestialski sposób siekierami. To są przeważnie alkoholicy, oni
zastawiają sidła gdy są pijani. Nie pamiętają później gdzie je założyli. I
często te złapane zwierzęta umierają z głodu. Zdarzyło mi się kilka razy
znaleźć szkielety jeleni, saren i dzików, przywiązane linkami do drzew.
- Trudno mi wprost w to uwierzyć, panie Wiesławie.
Ale przecież do zwalczania takich przestępstw powinny być jakieś instytucje.
Czy policja, straż leśna i sami myśliwi trochę nie zamiatają tego problemu pod
dywan?
- Tego nie wiem; nie zastanawiałem się nad tym. Z
pewnością policja czy straż leśna nie ma tylu ludzi, aby mogli non stop siedzieć
w lesie i wyłapywać kłusowników. A co do myśliwych? Trudno chyba wymagać od
myśliwego, aby w lesie mógł strzelać do drugiego człowieka, choćby ten był
zatwardziałym przestępcą. Tego dylematu nie mają kłusownicy, zaskoczeni w
lesie, nie wahają się użyć broni przeciw drugiemu człowiekowi. Gdy tak się teraz
zastanawiam, to wydaje mi się, że jednak chyba trochę zamiata się problem pod
dywan, jak to pani określiła. Trudno jest rozprawić się definitywnie z
kłusownictwem, toteż niekiedy udaje się, że go po prostu nie ma.
- Przepraszam, panie Wiesławie, ale chciałabym
wiedzieć, co konkretnie robią myśliwi, aby przeciwstawić się pladze
kłusownictwa?
- Myśliwi przez cały rok pracują ze zwierzętami
leśnymi. Planują optymalną ich populację. Dokarmiają w okresie zimowym. Leczą w
razie potrzeby i dużo innych dobrych rzeczy robią. Więc trudno by im było
zezwolić na to, aby kłusownicy obracali wniwecz efekty ich pracy. Wszystkie
koła łowieckie przeciwstawiają się kłusownictwu, ale w przewidziany prawem
sposób.
- A czy pani wie, z jakiego jeszcze powodu tak trudno
zrobić porządek z kłusownictwem?
- Nie wiem.
- Z powodu błędnych opinii i przesądów
rozpowszechnionych w społeczeństwie. Ludzie często mają za złe myśliwym, że
polują. Dopiero gdy plaga dzików pustoszy uprawy ziemniaków, albo gdy z powodu
nadmiernej ilości lisów nie sposób hodować kur w przydomowych gospodarstwach,
zauważa się, że coś jest nie tak. Ale wtedy również obrywają myśliwi, którym już
nawet strzelać się nie chce.
A względem kłusowników ludzie przyjmują inną,
bardziej wyrozumiałą postawę. „Nie było nas, był las. Nie będzie nas, też
będzie las” – mówią.
Ale widzę, że zanudziłem panią na śmierć tą swoją
gadaniną.
- Nie, wcale nie. Tylko, że tak wiele ciekawych
rzeczy się od pana dowiedziałam i próbuje je sobie jakoś poukładać.
- Wie pani co? Jeśli pani chce, to możemy się przejść
po lesie. Pokaże pani moje Eldorado. To niedaleko stąd.
- Oczywiście, bardzo chętnie zobaczę las – zgodziłam
się ochoczo.
Podjechałam razem z panem Wiesławem Bartolskim moim
cinquecento aż pod metalowy szlaban zagradzający drogę. Tam zostawiliśmy
samochód i ruszyliśmy pieszo. Długo nic nie mówiliśmy chłonąc w siebie
niespotykane piękno majowego lasu.
Przede wszystkim zaskoczyły mnie zapachy, tak
intensywne, a jednocześnie dyskretne. Zapachy zielonych liści, zapachy kwiatów,
zapachy dzikich bzów. Śpiew ptaków też przenosił duszę do raju, a kiedy
usłyszałam to niezwykle głośne i tajemnicze kukanie kukułki, myślałam, że
zasłabnę od nagłego wzruszenia.
- Wiosna jest najpiękniejszą porą roku – powiedział
pan Wiesław – ale ja najbardziej kocham jesień.
- Dlaczego?
- Proszę tu przyjechać w słoneczny, piękny, jesienny
dzień. Wtedy pani zrozumie.
- Postaram się.
I znowu szliśmy w ciszy kilkadziesiąt metrów, aż w
końcu nie wytrzymałam i zapytałam trochę zbyt obcesowo:
- To prawda, że ma pan dziewięćdziesiąt lat?
- Prawda. W marcu obchodziłem dziewięćdziesiąte
urodziny.
- Jaki jest pański sposób na długowieczność? Jeśli to
nie jest tajemnica.
- To żadna tajemnica. Powiem pani to, co mówię
wszystkim i powiem jeszcze coś więcej. Wszystkim mówię, że źródłem mojego
długiego zdrowia są codzienne spacery po lesie i brak zmartwień. Zmartwień nie
mam, bo wszystkie problemy staram się rozwiązywać, ale nie martwić się nimi.
Natomiast las jest prawdziwym czarodziejem, jeśli chodzi o konserwowanie
zdrowia. Mnie las zawsze uspokaja i szybko odzyskuję tu utracone siły. Leśne
powietrze jest bardzo zdrowe, szczególnie zapach sosnowej żywicy. Gdzieś
czytałem, że nawet likwiduje chorobotwórcze mikroby.
- A co jest tym ekstra czynnikiem?
- Do tego wniosku, który pani zdradzę, doszedłem
niedawno i dlatego nikomu jeszcze o tym nie mówiłem. Otóż wydaje mi się, że
tamte sprawy, o których pani mówiłem też są ważne, ale najważniejsze jest to,
że ożeniłem się z dziewczyną młodszą od siebie o szesnaście lat. Zawsze
starałem się dorównać żonie, ale to nie jest łatwe, gdy się jest o tyle starszym. Nie wiem jak to powiedzieć.
Widzi pani, mężczyznom trudno o pewnych sprawach mówić, nawet gdy są tak
starzy, jak ja. Może powiem tak: serce, jeśli naprawdę czegoś chce, to zawsze
znajdzie drogę, aby to zamierzenie stało się rzeczywistością.
Kiedy powróciliśmy z lasu, pani Julia Bartolska
zaprosiła mnie na obiad. Również ją miałam ochotę zapytać o receptę na tak
doskonały wygląd w podeszłym wieku, ale się nie odważyłam. Podziękowałam za wszystko
i odjechałam. Dwoje uśmiechniętych staruszków stało na drodze i machało do mnie
rękami na pożegnanie. Wielka szkoda, że nie mają dzieci
zawsze się zastanawiam jak widząc jakieś zwierzę można chcieć mu odebrać życie - co to by mi dało? moim zdaniem
OdpowiedzUsuńtrzeba zakazać polowań,nie można zabijać tylko dla 'przyjemności' z zabijania (patrz polowania na ptaki), przecież nie jest tak że jak nie będą zabijać zwierząt , to będą zabijać ludzi. regulacją
stanu zwierzyny zajmą się drapieżniki(wilki, rysie, pumy-teraz prawie juz wytępione jak wiele innych gatunków), ale dla
najbardziej zawziętych myśliwych można wprowadzić taki model jak w wędkarstwie
'catch and release' czyli strzał nabojem usypiającym , zdjęcie z "upolowanym" zwierzakiem i z powrotem go do lasu
.Strzelby takie już istnieją, nie są wcale drogie przy cenach tradycyjnych sztucerów, a zasięg mają
taki jak broń gładkolufowa. nie będziemy pierwsi, bo bodajże Holandia zakazała już polowań, ale pomyślmy
ilu zwierzętom ocalimy życie i oszczędzimy cierpień . Z łowieckim pozdrowieniem dla naprawdę kochających przyrodę - Darz Bór