Przeczytałem ciekawą powieść Sandora Marai "Sindbad powraca
do domu". Do zabrania jej z bibliotecznej półki do domu, skłoniła mnie
zapamiętana myśl Umberto Eco: ”Odkryłem na nowo to, co pisarze wiedzieli (i co
tyle razy nam mówili): książki zawsze mówią o innych książkach i wszelka
opowieść snuje historię już opowiedzianą. Wiedział o tym Homer, wiedział
Ariost, nie mówiąc już o Rabelais’m lub o Cervantesie.”
Powieść Sandora Marai, o której mówię, jest w znaczeniu jak
najbardziej dosłownym powieścią literaturze, gdyż przedstawia ostatni dzień
życia znakomitego pisarza węgierskiego, Guyli Krudego, który był dla Sandora
Marai mistrzem.
"Sindbad..." to powieść o iluzorycznej akcji; rzeczy
najważniejsze zachodzą w niej w sferze myśli, uczuć i wspomnień bohatera; i
jako taka wymaga skupienia w trakcie lektury. Odwzajemnia się za to ukrytym,
czarodziejskim pięknem oraz jakby automatycznym zmuszaniem czytelnika do
myślenia, które jest mu niezbędne do jednoznacznej oceny działań Sindbada.
Oto fragment powieści:
"Lecz wiedział również, że właśnie on, pisarz i żeglarz, w
kwestii uczuć i namiętności nie może sobie pozwolić na luksus mądrości,
chłodnego rozważnego rozsądku, ponieważ jego zadaniem jest pamiętać,
nasłuchiwać głosów i patrzyć w płomień, który żarzy się na dnie ludzkich serc;
za każdym razem musiał też pozwolić poparzyć, temu ogniowi, po którym zostaje
unoszący się nad popiołem dym świadomości."
Rzekomo powieść jest pastiszem i ironią, ja jednak odebrałem ją
jako dramat jednostki uwikłanej w samotność, będącej jak najbardziej
sprawiedliwym owocem wyjątkowego egoizmu i braku miłości. Bowiem człowiek,
który nie potrafi kochać, albo też potrafi kochać jedynie siebie, na zawsze
jest uwięziony w świecie nieprzyjaciół i obcych.
Ostatnie zdania książki:
"Świeca dopaliła się do końca i ostatnim błyskiem oświetliła
twarz żeglarza. Ta twarz z zamkniętymi oczyma była teraz pełna mądrości,
obojętna i surowa. Tylko na Wschodzie mężczyźni potrafią tak obojętnie i z
godnością przyjmować, że coś się kończy."
No cóż - muszę polemizować z zawartą w nich myślą. Wydaje mi się,
a raczej jestem pewien, że doskonale potrafią to również mężczyźni na
Zachodzie, Północy i Południu. I czynią to całkiem podobnie, jak żarówki,
którym niespodziewanie wyłączono prąd.