Strony

Translate

niedziela, 31 lipca 2016

Sindbad powraca do domu



Przeczytałem ciekawą powieść Sandora Marai "Sindbad powraca do domu". Do zabrania jej z bibliotecznej półki do domu, skłoniła mnie zapamiętana myśl Umberto Eco: ”Odkryłem na nowo to, co pisarze wiedzieli (i co tyle razy nam mówili): książki zawsze mówią o innych książkach i wszelka opowieść snuje historię już opowiedzianą. Wiedział o tym Homer, wiedział Ariost, nie mówiąc już o Rabelais’m lub o Cervantesie.”
Powieść Sandora Marai, o której mówię, jest w znaczeniu jak najbardziej dosłownym powieścią literaturze, gdyż przedstawia ostatni dzień życia znakomitego pisarza węgierskiego, Guyli Krudego, który był dla Sandora Marai mistrzem.
"Sindbad..." to powieść o iluzorycznej akcji; rzeczy najważniejsze zachodzą w niej w sferze myśli, uczuć i wspomnień bohatera; i jako taka wymaga skupienia w trakcie lektury. Odwzajemnia się za to ukrytym, czarodziejskim pięknem oraz jakby automatycznym zmuszaniem czytelnika do myślenia, które jest mu niezbędne do jednoznacznej oceny działań Sindbada.
Oto fragment powieści:
"Lecz wiedział również, że właśnie on, pisarz i żeglarz, w kwestii uczuć i namiętności nie może sobie pozwolić na luksus mądrości, chłodnego rozważnego rozsądku, ponieważ jego zadaniem jest pamiętać, nasłuchiwać głosów i patrzyć w płomień, który żarzy się na dnie ludzkich serc; za każdym razem musiał też pozwolić poparzyć, temu ogniowi, po którym zostaje unoszący się nad popiołem dym świadomości."
Rzekomo powieść jest pastiszem i ironią, ja jednak odebrałem ją jako dramat jednostki uwikłanej w samotność, będącej jak najbardziej sprawiedliwym owocem wyjątkowego egoizmu i braku miłości. Bowiem człowiek, który nie potrafi kochać, albo też potrafi kochać jedynie siebie, na zawsze jest uwięziony w świecie nieprzyjaciół i obcych.
Ostatnie zdania książki:
"Świeca dopaliła się do końca i ostatnim błyskiem oświetliła twarz żeglarza. Ta twarz z zamkniętymi oczyma była teraz pełna mądrości, obojętna i surowa. Tylko na Wschodzie mężczyźni potrafią tak obojętnie i z godnością przyjmować, że coś się kończy."
No cóż - muszę polemizować z zawartą w nich myślą. Wydaje mi się, a raczej jestem pewien, że doskonale potrafią to również mężczyźni na Zachodzie, Północy i Południu. I czynią to całkiem podobnie, jak żarówki, którym niespodziewanie wyłączono prąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz